top of page
Dorota Deląg i Paweł Deląg
15.12.2005
 

Tegoroczne święta będą dla nich radosne. Dorota Deląg i Paweł Deląg są w dobrym momencie życia. Zawodowego i prywatnego. Oboje mają stałych partnerów: Paweł we Francji, gdzie spędza co najmniej połowę swego życia, Dorota w kraju. Przy wigilijnym stole będą więc mieli o kim myśleć i o czym marzyć.

Rodzeństwo Delągów tylko raz nie podzieliło się opłatkiem. Sześć lat temu, kiedy Paweł wyjechał na cztery miesiące do Australii. Wszystkie inne Wigilie spędzili razem.

Dorota i Paweł uważani są za modelowe rodzeństwo. On potwierdza: - Jesteśmy oddzielnie, a jednocześnie bardzo razem. To idealna relacja brat-siostra. Dorota twierdzi, że gdyby nie Paweł, byłaby inną osobą, bo od dzieciństwa brat wpływa na nią i kształtuje jej charakter. - Mamy tę samą wrażliwość, ale zupełnie inne doświadczenie - mówi Dorota. Paweł twierdzi, że są odmienni, a jednak bardzo podobni. I dziwi się, kiedy siostra stwierdza, że taki mężczyzna jak on nie mógłby być jej chłopakiem.

Bywają zakręceni i kompletnie zwariowani. Choć oboje są po trzydziestce, czasem zachowują się jak rozbawione nastolatki. Kiedy umawiają się na wywiad, do restauracji przychodzą z trzema jamnikami: Nadią, Niki i Neo. Ale czy mamy się dziwić, skoro sami zaproponowaliśmy im nieco szaloną sesję w stylu dziecięcej zabawy na śniegu?

GALA: Lubicie święta Bożego Narodzenia?

PAWEŁ DELĄG: Bardzo. To święta rodzinne, kiedy czuje się, jak silne więzi łączą nas z bliskimi. Dla nas te rodzinne więzi są niezwykle ważne, bo jesteśmy ze sobą niemal tak złączeni, jakbyśmy byli bliźniakami.

DOROTA DELĄG: Też uwielbiam święta i niecierpliwie na nie czekam. To jest taki szczególny moment, jest w nim magia. To czas ważny nie tylko dla ludzi wierzących, ale i niewierzących. Jesteśmy po całym roku, bardzo zmęczeni, chcemy dobiec do mety, jaką jest sylwester. Siadamy przy stole wigilijnym i analizujemy to, co przez ten rok zostało zrobione, co się zmieniło w nas lub w naszych najbliższych. Poza samym duchowym aspektem najpiękniejsze jest to, że jesteśmy w gronie najbliższych, mamy dla siebie czas, nigdzie nie trzeba się spieszyć. Miłe jest także to, że pod choinką leżą prezenty.

GALA: W tym roku też będziecie razem w te dni?

DOROTA: Tak, choć w ubiegłym roku i dwa lata temu spędziliśmy je u naszej wspólnej przyjaciółki Dominiki Kraśko. To były fantastyczne święta, przy stole zasiadły trzy rodziny, a po domu biegało sześć psów. Poprzednio przygotowywałyśmy je wspólnie z moją mamą, która też spędzała święta z nami. W tym roku mama nie będzie nam mogła pomagać, bo przyjedzie na święta wprost z urlopu. Postanowiłam, że główny ciężar przygotowań wezmę na siebie. Przygotuję wigilijne i świąteczne potrawy według starych rodzinnych receptur. Nie podejmę się jedynie lepienia pierogów i uszek, bo kompletnie nie mam o tym pojęcia.

PAWEŁ: Myślę, że takie święta z przyjaciółmi to całkiem niezły pomysł. Jeśli rodzina jest mała, to czemu nie miałaby spotkać się w ten dzień z innymi małymi zaprzyjaźnionymi rodzinami? Dla mnie święta, okres poświąteczny i Nowy Rok to czas szczególny. Zawsze czekam, jak kania dżdżu, na to wyciszenie. Lubię wtedy wyjeżdżać z Warszawy.

GALA: Czy w Wigilię chodzicie na pasterkę?

DOROTA: Zazwyczaj tak. Kilka lat temu przed pasterką byliśmy uczestnikami niezwykłej uroczystości. Przyjaciel Pawła zaprosił nas na... cmentarz Rakowicki. Tam przy grobie pradziadków co roku w dniu Wigilii zbiera się męska część rodu, by po kieliszeczku wódki wypić za pamięć przodków. Byłam jedyną kobietą, która brała udział w tej ceremonii. I jedyną osobą, która nie piła.

GALA: Zdarzało się, że rozrzuconą po Polsce rodzinę udało się zebrać w święta przy jednym stole?

DOROTA: Udało się nam tego dokonać tylko raz. To było dość trudne. Zaledwie ze dwa razy na święta przyjechali dziadek i babcia ze strony taty oraz wujek Piotr - brat naszej mamy. Dziadek ze strony mamy zginął w czasie wojny, a babcia Emilka mieszkała w innym rejonie Polski i spędzała święta z innym odłamem rodziny. Dlatego zazwyczaj święta spędzaliśmy we czwórkę, z rodzicami. A kiedy rodzice się rozstali - we trójkę.

GALA: To chyba smutne święta, kiedy przy stole jest tylko mama, córka i syn?

PAWEŁ: Mnie to drażni, jeśli nie ma autentycznej więzi między członkami rodziny lub wręcz są oni zwaśnieni, a spotykają się jedynie w Boże Narodzenie. Wolę, kiedy przy tym stole siadają osoby, które naprawdę chcą być razem w tym szczególnym okresie.

GALA: Kiedy po raz pierwszy przy świątecznym stole zabrakło taty, było wam przykro?

PAWEŁ: Nie mieliśmy z tego powodu żadnych rozterek. Wręcz przeciwnie - byliśmy nawet za tym, żeby się rozwiedli, bo im się nie układało. Oni nie byli sobie przeznaczeni.

DOROTA: Masz rację, Paweł, chyba tak było. Generalnie, na dobre im wyszło to rozstanie. Te pierwsze święta bez taty widzę jak przez mgłę, ale pamiętam, że specjalnie dla mnie przyrządził swojego słynnego karpia i przesłał mi go. Rok później już nie musiał wysyłać, bo mama według przepisu babci nauczyła się robić tę potrawę. Ale, prawdę mówiąc, jej karp nigdy nie był tak genialny jak taty.

GALA: Lubiliście dostawać prezenty.

PAWEŁ: Oczywiście.

DOROTA: Mama miała zacięcie do robienia niespodzianek. Potrafiła nas cudownie obdarowywać. W święta pod poduszką znajdowaliśmy wielkie pakunki ze słodyczami. Pamiętam też Świętego Mikołaja. Zawsze przychodził do nas z aniołkiem i z diabłem. Siadałam na kolanach diabełka. I zawsze zazdrościłam Pawłowi, że ma większe prezenty ode mnie. On dostawał, na przykład, narty, a ja lalkę.

PAWEŁ: Trudno, żeby było odwrotnie. A poza tym ty jako dziecko wszystkiego się bałaś i nie chciałaś jeździć na nartach.

GALA: Mama pielęgniarka, tata muzyk. Można by przypuszczać, że w domu rodzinnym się nie przelewało. Myślałam raczej, że te wasze prezenty były skromniutkie. A tu, proszę, narty...

DOROTA: Mama zawsze pracowała na dwa-trzy etaty, w szpitalu i przychodniach. Ciągle jej nie było w domu, ale zawsze mieliśmy obiad, a dzieci były wypieszczone, zadbane, wychuchane. Nasi rodzice byli bardzo zaradni i potrafili sobie poradzić w najcięższych czasach. Tata dużo grał, na święta zjawiał się z masą nieprawdopodobnych prezentów.

PAWEŁ: Pamiętam, że w czasach stanu wojennego na święta przywoził mięso. Mama robiła wyroby czekoladopodobne, zdobywała gdzieś banany i pomarańcze. Myśmy wtedy byli dziećmi i nawet do końca nie mieliśmy świadomości, jaka jest sytuacja w kraju. I że te nasze podarki i pomarańcze to rzeczy zupełnie niezwykłe.

GALA: Dawaliście sobie nawzajem prezenty?

PAWEŁ: Jako dzieci nie, bo nie mieliśmy kieszonkowego.

DOROTA: Za to teraz Paweł rozpieszcza mnie prezentami. On jest niesamowity, daje takie prezenty, że głowa boli. Kiedyś dostałam od niego wycieczkę na Kretę, innym razem na Mauritius. Powiedział: "W ogóle nie ma dyskusji, potrzebujesz tego". Wahałam się, narzekałam, że tyle czasu trzeba lecieć samolotem, ale oczywiście poleciałam. Opiekował się mną jak ojciec małą dziewczynką. Kiedyś ze Stanów "Deląż" przywiózł mi masę fantastycznych ciuchów. Wszystkie pasowały i wszystkie były sexy. Powiedział: "Tak od dziś masz wyglądać. Masz być kobietą i bez dyskusji". On jest idealnym mężczyzną. Dla innej kobiety.

PAWEŁ: Przywiązuję dużą wagę do wyboru prezentu. Uważam, że fajną rzeczą jest kupowanie ich, tylko szkoda, że tyle ludzi jest w sklepach w tym okresie. Bo jak już kogoś kochamy albo chcemy z nim siedzieć przy stole wigilijnym, szukamy czegoś, co sprawi mu autentyczną radość. Właściwie to nie musi być coś wielkiego, ale ważne jest, by trafić w pewien obszar oczekiwań, które nawet nie są wypowiadane. Uważam, że to super dostawać prezenty pod choinkę. Co roku czekam na nie. I najbardziej lubię tę chwilę, kiedy je rozpakowuję. Wtedy czuję się jak mały chłopiec. Teraz, kiedy jestem trochę starszy, nie potrzebuję tak wielu gadżetów, jak kiedyś. Najwyżej kilka drobiazgów: samochód, laptopa i komórkę (śmiech).

GALA: Od kiedy oboje mieszkacie w Warszawie, a mama w Krakowie, chyba rzadko gości was oboje? Święta to pewnie dla niej czas szczególny.

DOROTA: Mama jest bardzo wrażliwą osobą i przy składaniu życzeń zawsze jest tak wzruszona, że płacze. My zawsze uważaliśmy te łzy za niepotrzebne, bo przecież święta to bardzo radosny czas, kiedy ludzie powinni być szczęśliwi. Paweł mówił z wyrzutem: "Mamo..." i obejmował ją, a ona - nieduża, drobna kobieta - znikała w jego ramionach. Mama zawsze miała hopla na naszym punkcie. Myślę, że tata też, ale był mniej wylewny.

GALA: Wasze wymarzone święta?

PAWEŁ: Mnie brakuje tego, co jest mocno obecne, ale, niestety, staje się coraz rzadsze w polskiej tradycji - zakorzenienia w dużej, wielopokoleniowej rodzinie, która darzy się uczuciem i się popiera. Chciałbym, żeby moje święta były na wsi, w jakiejś dziurze zabitej dechami, gdzie jest mnóstwo śniegu, ogromne świerki, rozgwieżdżone niebo.

DOROTA: Też myślę o takich rodzinnych świętach. Kiedy już Paweł będzie miał żonę, a ja męża i oboje będziemy mieć po kilkoro dzieci, wtedy zrobimy Wigilię w górach albo na Mazurach, z wielką, żywą choinką, kuligiem, ogniem w kominku. Ciepły sweter, ciepłe buty, gorączka przygotowań, kucharzenie... Normalne życie, ale fajne, nie w pośpiechu, bo muszę, muszę, muszę... Bo nic nie muszę, ale chcę.

PAWEŁ: Nasze święta zawsze były kameralne, więc marzymy o takich, na które przyjadą wszyscy, których kochamy. Będą rodzinne i ciepłe. W ogromnym pomieszczeniu stanie wielki stół, by zmieścili się przy nim wszyscy zaproszeni. Aby goście byli na tyle blisko siebie, by czuć łączącą ich więź. A jednocześnie na tyle daleko, by każdy z nich miał poczucie wolności i swobody. I żeby wszyscy byli szczęśliwi. Na pewno kiedyś będziemy mieć takie święta.

Rozmawiała Ewa Smolińska-Borecka

Nr 50/2005, od 12 do 18 grudnia

Dorota-Delag-Feet-685423
bottom of page